w

Sąsiadka zawsze wpada bez zaproszenia i czegoś tylko żąda. Mam już dość „Daj mi”, a nie chcę się z nią kłócić ze względu na dzieci.

Mieszkanie w bloku często wiąże się z okazjonalnym spotykaniem sąsiadów na korytarzu czy w windzie, ale głębsze relacje rzadko się rozwijają. Przez długi czas tak było w moim przypadku. Moje dziecko zaprzyjaźniło się z chłopcem z sąsiedztwa, który mieszka w tym samym budynku. Jego matkę widywałam od czasu do czasu, lecz nasze rozmowy ograniczały się do grzecznościowych wymian zdań. Znajomość rozkwitła głównie dzięki naszym dzieciom, które spędzały ze sobą coraz więcej czasu. Na początku nasze kontakty były całkiem normalne, głównie krótkie rozmowy podczas spacerów.

Z biegiem czasu sąsiadka zaczęła przynosić mi ubrania, z których jej syn wyrósł, a które wyglądały niemal jak nowe. Doceniałam te gesty, więc zawsze z wdzięcznością przyjmowałam ofiarowane rzeczy, a w zamian odwdzięczałam się drobnymi upominkami – sokami, słodyczami dla jej dziecka. Po jakimś czasie doszłam jednak do wniosku, że lepiej samodzielnie kupować ubrania, aby nie czuć się zobowiązaną. Był to pierwszy sygnał, że relacja zaczyna iść w kierunku, który nie do końca mi odpowiadał.

Od wspólnych spacerów do coraz większych oczekiwań

Nasze wspólne spacery z dziećmi powoli zaczęły przybierać nieoczekiwany obrót. Sąsiadka coraz częściej zwracała się do mnie z drobnymi prośbami, które początkowo wydawały się nieszkodliwe. Nagle stało się normą, że mówiła: „Daj mi kawę!”. Zastanawiałam się, dlaczego nie może jej sobie po prostu kupić. Z czasem jej potrzeby zaczęły rosnąć. Zaczęła przychodzić do mnie bez zaproszenia, zabierając rzeczy mojego dziecka, twierdząc, że jej syn również ich potrzebuje. Nic, co znajdowało się w moim domu, nie było bezpieczne – zabawki, ubrania, wszystko stawało się „pożyczane”. Choć ja nigdy nie prosiłam o przysługi, to od niej regularnie otrzymywałam wiadomości i telefony z nowymi prośbami.

Jednostronność tej relacji

Z czasem dostrzegłam, że choć moja sąsiadka często wpadała do mnie, ja nigdy nie byłam zapraszana do jej mieszkania. Zawsze tłumaczyła to chorobą swojej matki, która podobno mieszkała z nią, ale ta wymówka wydawała mi się coraz bardziej podejrzana. Jednak to nie zatrzymywało jej przed proszeniem o wszystko – nawet o leki, które powinna mieć w swojej apteczce. Prosiła o środki przeciwgorączkowe, które potem oddawała niemal puste, a czasem wcale ich nie zwracała. Moje zapasy, które gromadziłam z myślą o swoim dziecku, z dnia na dzień malały, a ja zaczynałam czuć, że nie mogę liczyć na nic, gdyby sama pojawiła się taka potrzeba.

Sytuacja stawała się coraz bardziej frustrująca. Zaczęłam się zastanawiać, jak można funkcjonować, nie mając w domu podstawowych rzeczy i licząc na to, że sąsiedzi zawsze wypełnią te braki. Relacja, która początkowo wydawała się zwykłą sąsiedzką znajomością, zaczynała mnie wyczerpywać.

Przekroczenie granicy – moment, który mną wstrząsnął

Punktem kulminacyjnym była sytuacja, która całkowicie wyprowadziła mnie z równowagi. Kiedy cała moja rodzina była chora, sąsiadka zadzwoniła, oznajmiając, że zaraz przyjdzie po kawę, ale tym razem zabierze ze sobą syna. Dodała jeszcze, abym sprawdziła, czy moje dziecko ma gorączkę, aby ich przypadkiem nie zarazić. Byłam zszokowana. Mimo że zawsze staram się być otwarta i życzliwa wobec dzieci, czułam, że to już przesada. Jej dziecko traktowało mój dom jak sklep z zabawkami, a ja miałam wrażenie, że nieustannie coś mi odbiera.

To był moment, w którym postanowiłam postawić granice. Powiedziałam jej, że wszyscy jesteśmy chorzy i nie powinna przychodzić. Wtedy zrozumiałam, że to ja muszę jasno określić, na co się zgadzam, a na co nie. Zrozumiałam, że od dawna powinnam była dać jej do zrozumienia, że jej częste, niezapowiedziane wizyty nie są mile widziane, zwłaszcza że zawsze towarzyszyły im jakieś żądania.

Przemyślenia na temat przyszłości tej relacji

Przez dłuższy czas starałam się unikać kontaktu. Przestałam dzwonić i proponować wspólne spacery, ale sąsiadka nie dawała za wygraną. Nadal pisała wiadomości, dzwoniła, jakby nic się nie stało. Jedna z moich bliskich przyjaciółek doradziła mi, że mam dwie opcje: albo nadal znosić jej zachowanie, albo raz na zawsze powiedzieć, że tak nie można. Problem jednak polega na tym, że nie chciałam psuć naszych relacji, zwłaszcza że nasze dzieci się przyjaźnią, a pewnie w przyszłości pójdą do tej samej szkoły.

Jednak czuję, że ta sytuacja osiągnęła swój punkt kulminacyjny. Nie jestem osobą, która lubi konfrontacje, ale wiem, że muszę coś z tym zrobić. Czas pokaże, jak rozwiążę ten problem, ale jedno jest pewne – muszę postawić granice, by nie dopuścić do dalszego wykorzystywania naszej znajomości.