w

Nie chcę na starość wylądować pod mostem. A synowa chce, bym sprzedała swoje mieszkanie i im pomogła.

Dziesięć lat temu mój syn, Grzegorz, zdecydował się założyć własną rodzinę. Wraz z żoną i małą córką zamieszkali w skromnym, jednopokojowym mieszkaniu. Początkowo nie było łatwo, ale siedem lat temu Grzegorz postanowił spełnić swoje marzenie o domu. Kupił działkę i rozpoczął budowę. Niestety, prace postępowały powoli, a pierwsze miesiące nie przyniosły zbyt wielkich postępów.

Po roku udało się ogrodzić działkę i wylać fundamenty, ale to był tylko początek. Wkrótce pojawiły się problemy finansowe, które skutecznie wstrzymały dalsze działania. Pomimo trudności, mój syn nie zniechęcił się. Systematycznie oszczędzał na materiały budowlane, krok po kroku zmierzając do realizacji swojego celu.

W tym tempie udało im się zbudować jedynie parter, a całość inwestycji wciąż daleka jest od ukończenia. Dom ma być dwupiętrowy, a co ważne, syn planuje, że znajdzie się tam również miejsce dla mnie. Jego marzeniem jest, abyśmy wszyscy mieszkali razem.

Na ten moment, Grzegorz i jego rodzina nadal gnieżdżą się w małym mieszkaniu. Aby przyspieszyć budowę, jego żona zaproponowała, by sprzedali większe, dwupokojowe mieszkanie, które mieli, i przeprowadzili się do mniejszego, a uzyskane pieniądze przeznaczyli na dokończenie domu. Decyzja ta sprawiła, że teraz żyją w ciasnocie, marząc o lepszych warunkach.

Rodzinne rozmowy o przyszłości

Każda wizyta Grzegorza i jego rodziny kończy się na rozmowach o postępach na budowie. Z wielkim entuzjazmem opowiadają o tym, jak zamierzają wykańczać dom, jakie technologie będą stosować i jakie mają plany na przyszłość. Choć tematy te nie są dla mnie aż tak pasjonujące, słucham ich cierpliwie. Oczywiście wolałabym porozmawiać o innych sprawach, szczególnie o moim zdrowiu, ale nie przerywam. Często jednak czuję, że moje potrzeby i problemy schodzą na dalszy plan.

Od jakiegoś czasu mam wrażenie, że syn i jego żona oczekują, iż pomogę im finansowo, sprzedając swoje mieszkanie, aby dokończyć budowę. Grzegorz wielokrotnie wspominał, że w przyszłości zamieszkamy razem w nowym domu, a ja czułam, że w końcu nadejdzie moment, gdy otwarcie poproszą mnie o tę decyzję. Pewnego dnia zapytałam wprost: „Czy oczekujecie, że sprzedam swoje mieszkanie?”. Ich reakcja była natychmiastowa – z entuzjazmem przytaknęli i zaczęli wymieniać zalety wspólnego mieszkania.

Moje obawy związane z przeprowadzką

Mimo że pomysł wspólnego zamieszkania brzmiał logicznie, miałam poważne wątpliwości. Szczególnie niepokoiło mnie życie pod jednym dachem z synową. Nasze relacje nigdy nie były idealne. Choć na co dzień staramy się utrzymywać poprawne stosunki, nie ma między nami prawdziwej bliskości. Udawanie, że wszystko jest w porządku, jest dla mnie coraz bardziej męczące.

Z drugiej strony widziałam, ile pracy Grzegorz wkłada w budowę domu, i czułam, że powinnam mu jakoś pomóc. W końcu, w obecnym tempie, minie jeszcze wiele lat, zanim dom będzie gotowy do zamieszkania. Jednak zastanawiałam się, co miałabym zrobić w międzyczasie. Ich obecne mieszkanie jest zbyt małe, a dom wciąż nie jest gotowy.

Propozycja, której nie mogę zaakceptować

Wtedy do rozmowy włączyła się synowa, proponując rozwiązanie, które mnie zaskoczyło. Sugerowała, że mogłabym przenieść się do naszego letniskowego domku na działce. Mamy małą działkę z niewielkim, starym domkiem, który idealnie nadaje się na krótkie, letnie wypady, ale nie wyobrażam sobie mieszkania tam na stałe.

Domek jest nieocieplony, z zewnętrzną toaletą i wymaga palenia w piecu, aby się ogrzać. Moje zdrowie nie pozwoliłoby mi na tak surowe warunki. Zdecydowanie nie jest to miejsce, w którym mogłabym mieszkać przez cały rok, szczególnie w zimowych miesiącach.

Synowa jednak nie widziała w tym problemu. Odpowiedziała, że „ludzie na wsi tak żyją”, ale ja wiedziałam, że to nie jest rozwiązanie dla mnie. Ostatecznie chodziło jej tylko o jedno – o pieniądze ze sprzedaży mojego mieszkania, które mogliby przeznaczyć na budowę.

Rozczarowanie zachowaniem synowej

Od pewnego czasu odwiedzam samotnego sąsiada, Arkadiusza, który mieszka niedaleko. Nasze relacje są czysto towarzyskie – czasem przynoszę mu coś do jedzenia, a on odwdzięcza się miłą rozmową. Ostatnio usłyszałam coś, co mnie głęboko poruszyło. Podczas rozmowy telefonicznej moja synowa zasugerowała komuś, że dobrym rozwiązaniem byłoby, gdybym przeniosła się do Arkadiusza, a swoje mieszkanie sprzedała.

To było dla mnie bolesne. Wiedziałam, że nasze wspólne życie pod jednym dachem nie będzie łatwe, ale słysząc, jak otwarcie mówi o mnie w ten sposób, poczułam się zlekceważona. Zrozumiałam, że jej plany nigdy nie zakładały prawdziwej troski o moje potrzeby.

Dylemat: pomóc synowi czy zadbać o siebie?

Teraz stoję przed trudnym dylematem. Z jednej strony chciałabym pomóc Grzegorzowi zrealizować marzenie o własnym domu. Wiem, że bez mojej pomocy mogą czekać ich jeszcze długie lata oczekiwania na ukończenie budowy. Z drugiej strony muszę myśleć o sobie. Nie mogę poświęcić własnego bezpieczeństwa i komfortu, tylko po to, by przyspieszyć realizację ich planów.

Muszę pamiętać, że na starość najważniejsza jest stabilność i poczucie bezpieczeństwa. Choć kocham mojego syna, nie mogę pozwolić, aby decyzja o sprzedaży mieszkania pozbawiła mnie dachu nad głową. Staram się znaleźć wyjście, które pozwoli mi pomóc Grzegorzowi, ale jednocześnie nie zniszczy mojego poczucia niezależności.