w

Miałam już dość. Pojechałam na dworzec i ze łzami w oczach czekałam na autobus.

Każdego roku, gdy pierwsze promienie wiosennego słońca zaczynają wreszcie topnieć resztki zimowego śniegu, odczuwam ogromną radość z myśli o powrocie na wieś. Tam, z dala od miejskiego zgiełku i codziennego zmartwienia, spędzam większość czasu aż do późnej jesieni. Do miasta wracam jedynie wtedy, gdy muszę załatwić ważne sprawy, takie jak wizyty w przychodni czy zakupy niezbędnych produktów.

W zeszłym tygodniu konieczność wyjazdu do miasta stała się dla mnie nieunikniona. Miałam nadzieję, że uda mi się załatwić wszystkie sprawy i wrócić jeszcze tego samego dnia. Niestety, rzeczywistość postanowiła inaczej – spóźniłam się na powrotny autobus, a kolejny miał odjechać dopiero za kilka godzin. Postanowiłam więc odwiedzić moją córkę.

Niespodziewana wizyta u córki

Moja córka, Sylwia, obecnie przebywa w domu, oczekując narodzin dziecka. Gdy do niej dzwonię, zazwyczaj odpoczywa w parku lub robi zakupy spożywcze. Dlatego zdecydowałam się zadzwonić i zapytać, czy mogę wpaść na wizytę – staram się nigdy nie odwiedzać jej bez wcześniejszego zapowiedzenia. Sylwia odebrała telefon, z lekkim westchnieniem zgodziła się na moją wizytę.

Gdy dotarłam do jej mieszkania, poszłam za nią do kuchni, czując głód, bo ostatni posiłek miałam dzień wcześniej. Ku mojemu zdziwieniu, przygotowała jedynie suchą kaszę, herbatę oraz kilka ciasteczek.

Pomyślałam, że może jest zmęczona i nie ma siły na przygotowanie bardziej obfitego posiłku, więc zaproponowałam, że pójdę do sklepu i kupię coś na obiad dla niej i jej męża. Wiedziałam, jak ważne dla jej męża, który pracuje dwanaście godzin dziennie, jest solidne jedzenie.

Kolacja, która mnie zaskoczyła

Zanim zdążyłam wyjść do sklepu, do domu wrócił zięć. Wtedy Sylwia zaczęła przygotowywać kolację: z piekarnika wyjęła pieczone ziemniaki z kurczakiem, z lodówki wyjąła sałatkę, a następnie na stole postawiła dwa talerze. Usiedli razem do posiłku, całkowicie ignorując mnie.

Poczułam się głęboko rozczarowana. Przez całe życie starałam się zapewnić Sylwii wszystko, co najlepsze – od ubrań po wakacje i studia na prywatnej uczelni. Teraz, gdy potrzebowałam jej wsparcia, nie zaproponowała mi nawet wspólnego obiadu. Byłam tak wstrząśnięta, że wstałam od stołu, pożegnałam się i opuściłam mieszkanie. Na dworcu, czekając na autobus, nie mogłam powstrzymać łez, zdezorientowana tym, jak mogła mnie tak potraktować.

Nieporozumienia i rozczarowanie

Kilka godzin później Sylwia zadzwoniła, prosząc o pomoc w wyborze wózka dla dziecka, jakby nic się nie wydarzyło. Wciąż będąc pod wpływem złości, odpowiedziałam, że nie interesuje mnie, jaki wózek wybierze, i że powinna sama podjąć decyzję.

Dopiero wtedy zapytała, dlaczego jestem tak zirytowana. Wytłumaczyłam jej, jak bardzo zraniło mnie jej zachowanie. Sylwia próbowała się bronić, twierdząc, że jedzenia wystarczyło tylko na dwie porcje i gdybym wcześniej zapowiedziała swoją wizytę, przygotowałaby coś dla mnie. Wydawało mi się, że nie dostrzegała swojej winy.

Rozumiem, że mogła nie być przygotowana na moją wizytę, ale przecież można było podzielić dwie porcje na trzy mniejsze. Nawet jeśli miałabym odmówić wspólnego posiłku, miło byłoby, gdyby zaproponowała mi coś do jedzenia. Ta sytuacja pozostawiła we mnie głęboki żal i do dziś trudno mi pogodzić się z jej egoistycznym zachowaniem, które kontrastuje z wartościami, które zawsze starałam się jej przekazywać.