w

Byłam szczęśliwa, że mam córkę i dla niej żyję. Sąsiadka złośliwie powiedziała, że „wolałaby psa od dziecka, bo one mają więcej wdzięczności”.

Kiedy urodziłam moją córkę, byłam już dojrzałą kobietą – miałam 38 lat. Jej ojciec natychmiast zniknął z naszego życia, gdy dowiedział się o mojej ciąży. Nie zadał sobie trudu, aby sprawdzić, jak się czujemy, a tym bardziej nie zaoferował wsparcia w szpitalu. W momencie, gdy opuszczałam szpital z moją nowonarodzoną córeczką, uświadomiłam sobie, że czeka mnie samotna podróż przez macierzyństwo.

Samotność, która stała się codziennością

Samotność nie była dla mnie nowością. Już wcześniej życie nauczyło mnie radzić sobie w pojedynkę – wcześnie straciłam rodziców, a brak rodzeństwa sprawił, że zawsze byłam zdana na siebie. Choć miałam przyjaciół, ich życie toczyło się własnym torem, a ja byłam dla nich często na marginesie. Narodziny córki dały mi nowe powody do życia, choć nie każdy to rozumiał.

Nigdy nie zapomnę słów mojej sąsiadki, która ironicznie stwierdziła, że w moim wieku lepiej mieć psa niż dziecko, bo pies przynajmniej jest wdzięczny. Te słowa głęboko mnie dotknęły, ale nie miałam siły na dyskusje. Wiedziałam, że nie mają racji.

Decyzje samotnej matki

Po rozstaniu z ojcem mojej córki, nie szukałam nowego związku, choć bycie samotną matką nie było łatwe. Czasami zastanawiałam się, czy z partnerem u boku życie nie byłoby prostsze. Szybko jednak dochodziłam do wniosku, że nawet w pełnych rodzinach nie brakuje problemów. Zdecydowałam, że poradzę sobie sama, mimo licznych trudności.

Najtrudniejszy był pierwszy okres po narodzinach córki – godzenie pracy zawodowej z opieką nad dzieckiem było wyzwaniem. Miałam jednak to szczęście, że mój przyjaciel, będący dyrektorem przedszkola, pomógł mi znaleźć miejsce dla córki, co ułatwiło mi codzienne obowiązki.

Pierwsze wyzwania edukacyjne

Problemy zaczęły się, gdy córka rozpoczęła naukę w szkole. Początkowo radziła sobie jako tako, ale z czasem jej wyniki zaczęły się pogarszać. Straciła zainteresowanie nauką, a jej zaangażowanie w życie domowe również spadło. Na początku tłumaczyłam to okresem dojrzewania, wierząc, że to przejściowy bunt. Niestety, sytuacja się nie poprawiała.

Córka zrezygnowała z liceum i przeniosła się do technikum, które również porzuciła przed zakończeniem. Próbowałam jej pomóc, opłacając różne kursy, od manicure po inne zajęcia, które miały jej umożliwić samodzielne życie. Niestety, żadna z tych inicjatyw nie przyniosła oczekiwanych rezultatów – każda z nich kończyła się porzuceniem po kilku tygodniach.

Toksyczne związki i życie na cudzy koszt

Córka zaczęła nawiązywać związki z mężczyznami, którzy, podobnie jak ona, unikali pracy. Żyli na moim utrzymaniu, a ja, choć wiedziałam, że to nie jest zdrowa relacja, nie potrafiłam jej zmusić do zmiany. Po pewnym czasie zerwała z jednym z nich, ale jej styl życia się nie zmienił.

Teraz jest w związku z dużo starszym mężczyzną, który zapewnia jej luksusowe życie – drogie restauracje, markowe ubrania, wszystko, czego zapragnie. Ostrzegam ją, że to tylko iluzja, że ten człowiek prędzej czy później ją zostawi, ale ona nie chce słuchać. Ostatnio nasz kontakt niemal całkowicie się urwał.

Rezygnacja z walki

Dotarłam do momentu, w którym przestałam walczyć. Jeśli nie potrafi zrozumieć, co jest dla niej dobre, nie zamierzam już tracić energii. Moje rady odbijają się od niej jak od ściany, a ja nie mam już siły, by próbować ją przekonać.

Widzę, że jej decyzje prowadzą do kłopotów, ale jeśli nie chce tego dostrzec, musi sama doświadczyć konsekwencji.