Zawsze zastanawiałam się nad rodzicami, którzy, zamiast wspierać swoje dorosłe dzieci, oczekują od nich pomocy i wsparcia. W moim domu było zupełnie inaczej. Od samego początku, zarówno mój mąż, jak i ja, robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, by wspierać nasze dzieci na każdym kroku ich życia.
Nie tylko zapewniliśmy im solidne wykształcenie, ale także pomogliśmy w organizacji ich wesel, kiedy założyli swoje rodziny. Nawet później, gdy stali się już samodzielni, staraliśmy się być obecni – czy to dostarczając jedzenie, czy oferując inną pomoc. Mimo naszych starań, pewnego dnia doszło do rozmowy, która przewróciła nasz świat do góry nogami. Piotr, nasz syn, wraz z żoną Natalią, przyszedł do nas z prośbą, której się nie spodziewaliśmy.
Nieoczekiwane żądania syna
– Mamo, tato, musimy porozmawiać o mieszkaniu – zaczął Piotr. Wiedziałam, że od jakiegoś czasu rozważali z żoną powiększenie przestrzeni, ale nie przypuszczałam, że rozmowa potoczy się w takim kierunku.
– Chcemy sprzedać naszą część mieszkania – oznajmił Piotr. Kiedy kupowaliśmy mieszkanie, zapisaliśmy je na naszą trójkę: siebie, Piotra oraz naszą córkę. Uznaliśmy to za uczciwe rozwiązanie, by obie nasze dzieci miały zabezpieczenie na przyszłość.
– Znaleźliśmy już kupców i naprawdę potrzebujemy tych pieniędzy – dodał. Te słowa były dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Sprzedaż? Czy mieliśmy mieszkać teraz z obcymi ludźmi? Nie mogłam tego pojąć. – Jak to sobie wyobrażacie? – zapytałam, próbując zrozumieć ich intencje. Piotr, jednak, nie widział w tym nic niepokojącego. Mówił, że dzielenie mieszkania z innymi osobami jest obecnie dość powszechne.
Decyzja o zakupie udziału
Nie mogliśmy sobie wyobrazić sprzedaży mieszkania nieznajomym, więc zaproponowaliśmy, że to my odkupimy część należącą do syna. W tym celu skontaktowaliśmy się z pośrednikiem, który miał wycenić nieruchomość. Piotr zgodził się na nasze rozwiązanie. Wydawało się, że sytuacja zostanie rozwiązana w miarę spokojnie.
Mieszkanie nie było duże, a jego część, która należała do Piotra, stanowiła niewielki procent całości. Nasza córka zrzekła się swojej części na naszą korzyść, co sprawiło, że syn sprzedał nam jedynie jedną czwartą mieszkania. Kwota, jaką uzyskaliśmy z wyceny, była jednak niższa niż oczekiwał Piotr, co wywołało niezadowolenie, głównie ze strony jego żony, Natalii.
Konfrontacja z synową
Kilka dni później Natalia odwiedziła mnie, wyraźnie wzburzona. Jej głos drżał z emocji. – Dlaczego Piotrek dostał tak mało za swoją część mieszkania? – zapytała bez ogródek. Odpowiedziałam jej spokojnie, że kwota była zgodna z wyceną pośrednika i odpowiadała wartości mieszkania na rynku. Natalia jednak nie dawała za wygraną.
– Powinniście byli dać mu więcej, bo to wasz syn. Zachowaliście się jak skąpcy – dodała z wyrzutem, który odbił się echem w moim sercu.
Chciałam zachować spokój, ale jej słowa zaczęły mnie ranić. W jej oczach byliśmy niesprawiedliwi. – Każdy normalny rodzic oddałby dzieciom mieszkanie i sam przeniósł się do mniejszego – powiedziała z wyrzutem.
Tego było za wiele. Odpowiedziałam jej, że zawsze staraliśmy się pomagać naszym dzieciom, ale to nie oznacza, że powinniśmy oddać im wszystko, co posiadamy. Są rodziny, gdzie dzieci wspierają rodziców, a nie oczekują, że wszystko otrzymają na tacy. Pomogliśmy im w wielu sytuacjach, a jednak zawsze czuli, że to za mało.
Rozłam w rodzinie
Słowa Natalii były bolesne, ale prawdziwy cios nadszedł, gdy oznajmiła, że Piotr w pełni zgadza się z jej opinią. Było to dla mnie niewyobrażalnie bolesne. Nigdy nie myślałam, że mój własny syn stanie po stronie żony, oskarżając nas o brak wsparcia. Zdecydowałam, że jeśli Piotr nie zdecyduje się przeprosić, nasze relacje będą musiały się ochłodzić. Odpowiedź Natalii była chłodna: Piotr nie zamierza przepraszać.
Wychodząc, trzasnęła drzwiami, a ja zrozumiałam, że ich oczekiwania były inne. Liczyli na to, że oddamy im mieszkanie, a sami przeprowadzimy się gdzieś indziej. Gdy nie spełniliśmy ich planów, zaczęły się oskarżenia. Choć kupiliśmy ich część mieszkania, atmosfera wokół tej sprawy tylko się pogorszyła.
Czekając na przeprosiny
Teraz nasze relacje z Piotrem są napięte jak nigdy wcześniej. Od tamtej pory unika nas, nie odwiedza, nie dzwoni. Zastanawiam się, czy to wpływ Natalii, czy może popełniliśmy błąd w jego wychowaniu. Czuję, jakbym straciła bliski kontakt z własnym dzieckiem, a jedyne, co mogę teraz zrobić, to czekać na moment, kiedy zrozumie, że postąpił niewłaściwie.
Nie wiem, jak długo to potrwa, ale mam nadzieję, że kiedyś nadejdzie ten dzień, gdy Piotr zapuka do naszych drzwi z przeprosinami. Codziennie czekam na to, choć nie ukrywam, że ból tego rozstania jest trudny do zniesienia.